W 1937 roku w gazecie Powstaniec. Sprawy narodowe, społeczne, gospodarcze i kulturalno-oświatowe (z dnia 1 marca 1937) [1] ukazał się artykuł z podróży M. Eltera do Porąbki i budowanej tam zapory wodnej na Sole zatytułowany Z krainy sztucznego jeziora (reportaż z Porąbki). Materiał powstał w 1936 r. jeszcze przed zakończeniem prac, zawiera wiele ciekawych fotografii. Fragment reportażu dotyczy podróży autora koleją na trasie Bielsko-Kęty Podlesie przez Kozy [2]. Warto przytoczyć go w całości i poczuć atmosferę tamtych dni.

(…) w Bielsku, przesiadłem się do pociągu, odchodzącego do Kęt na linii Bielsko— Kalwaria. Pociąg ten, obsługujący t. zwaną boczną linię, złożony był ze starych gruchotów recte wagonów, niemiłosiernie trzęsących w drodze i chodzących dosłownie z jednego boku na drugi w swych spojeniach. Ciągnęła go stara, austriacka lokomotywa, mająca na przedzie dzwon alarmowy, przerobiony zgrabnie na latarnię. Całość czyniła wrażenie postępu i odpowiadała nowoczesnym liniom XX wieku. Piszę o tym dlatego, że, jak się przekonałem, taki pociąg kursuje do dnia dzisiejszego, mimo zwiększonej frekwencji turystów, jadących masowo tym najkrótszym połączeniem kolejowym, aby zwiedzić tamę.
Pociąg wlókł się krok za krokiem, niemal można było spokojnie iść obok spacerem. Jechaliśmy wzdłuż pasma gór na wschód, mijaliśmy po drodze Białą, Kozy z kamieniołomem i wjechaliśmy w las. W pociągu jechały przeważnie kobiety z bańkami od mleka, kilku chłopów, czy robotników i bielszczan, czujących się tu, jak u siebie w domu, ubranych w tyrolskie stroje, t. zn. panie — w kolorowe spódniczki z fartuszkiem, a panowie — w krótkich spodenkach z gołymi kolankami. Wrażenia dopełniał język niemiecki, przy czym ludność wiejska siedziała cicho, rozmawiając półgłosem, jak by tu nic nie miała do gadania, a natomiast turyści z Bielska i Białej rozmawiali po niemiecku głośno, butnie, nie wyłączając i żydów, którzy wśród nich stanowili dość pokaźny odsetek.
Na chwilę zdawało mi się, że to jeszcze zabór austriacki, gdzie ludność musi się ukrywać z mową polską, a Niemcy stanowią zewnętrzny pokost. Wrażenie to potęgowały słabe, podułkowe austriackie wagony. Dopiero konduktor wyrwał mnie z tych rozmyślań nad penetracją niemiecką w głąb czysto polskich okolic.
Po trzech kwadransach jazdy stanęliśmy na przystanku Podlasie Kęckie, gdzie postanowiłem wysiąść, by potem wzdłuż Soły bocznymi ścieżkami dojść „per pedes“ do Porąbki. Stacyjka ta leżała nad samą rzeką, przez którą przerzucony jest most kolejowy, a po drugiej stronie rzeki nieco w oddali widoczne, jak na dłoni, Kęty.
Pociąg potoczył się wolno dalej; na pożegnanie maszyna wypuściła kłęby dymu, jakby co najmniej były w robocie wszystkie kominy huty „Batory“. Dym wnet uleciał w powietrze i wtedy przekonałem się, że ze mną wysiadło prawie pół pociągu. Wszystkie krótkie spodeńki i wszystkie kolorowe spódniczki w tyrolskich kapelusikach z piórkiem, wybijającym dziurę w niebie. Większość tych pasażerów podążyła nad rzekę, drąc się po niemiecku tak, że było ich na sto mil słychać, reszta rozpełzła się w przestrzeni.
Pozostałem na stacyjce sam. Usiadłem na ławeczce. Obok mnie siedział sympatyczny, czerstwy, przyprószony siwizną kolejarz, jak się później przekonałem, zawiadowca stacji, kasjer i zwrotniczy w jednej osobie. Wdałem się z nim w rozmowę i dowiedziałem się, że Podlesie to jakby letniskowe przedmieście Kęt (…)

[1] Powstaniec. Sprawy narodowe, społeczne, gospodarcze i kulturalno-oświatowe, nr 5, 1937, s. 25-28
[2] Zobacz artykuły opublikowane wcześniej na łamach „O dawnej i niedawnej przeszłości” dotyczące tematu kolei na linii Bielsko-Kalwaria:
Dworzec kolejowy w Bielsku
Krzywa Express
Kozy. Wysiadać